Na American Film Festival obejrzeliśmy "Popołudniową igraszkę", jeden z filmów, które Quentin Tarantino umieścił na swojej liście najlepszych produkcji 2013 roku. Do Wrocławia zawitała też reżyserka filmu, Jill Soloway. Porozmawialiśmy z nią o przyszłości dystrybucji filmowej, aktorce Kathryn Hahn, striptizie i feminizmie.
Striptiz na przedmieściach Reżyserka-debiutantka
Jill Soloway już w pierwszych sekundach
"Popołudniowej igraszki" ustanawia tonację, w jakiej utrzymany będzie cały film. Scena z trzydziestokilkuletnią kobietą, która na sesji u psychiatry rozważa, czy w świetle kłopotów kobiet z Darfuru wypada w ogóle roztrząsać osobiste problemy, błyskotliwie lawiruje na granicy dobrego smaku. Poprawność polityczna i dobre obyczaje nakazują przecież ukorzyć się przed losem gwałconych w drodze po wodę mieszkanek Trzeciego Świata.
Soloway jednak bez skrupułów wkłada kij w mrowisko. Jeśli zaśmialiście się na tej scenie, będziecie śmiać się przez resztę seansu.
Rachel (
Kathryn Hahn) to przykładna matka z amerykańskiej klasy średniej. Mąż, dziecko, członkostwo w szkolnym komitecie rodzicielskim, cotygodniowa wizyta u psychiatry, nieudane życie seksualne. Wiadomo. Sfrustrowana bohaterka podejmuje jednak próbę przywrócenia namiętności w nieistniejącym pożyciu małżeńskim. Wizyta w klubie go-go staje się początkiem nieoczekiwanej przyjaźni między nią a pracującą tam McKenną (
Juno Temple). Od słowa do słowa Rachel oferuje dziewczynie dach nad głową i zatrudnią ją jako… opiekunkę do dziecka. To oczywiście tylko początek śmieszno-przykrych perypetii bohaterki.
Podobnie jak u
Leny Dunham komizm
Soloway często rodzi się w momentach tragedii. Autorka
"Popołudniowej igraszki" nie uchyla się przed pokazywaniem kompromitujących, niewygodnych szczegółów zwyczajnego życia.
Dunham bierze jednak na celownik pokolenie zblazowanych i bezrobotnych dwudziestokilkulatków,
Soloway tymczasem kieruje swoją uwagę ku życiowo ustawionym lokatorom przedmieść. Grająca główną rolę
Kathryn Hahn to już zresztą niemal stereotypowa "kura domowa" drugiego planu (ostatnio widzieliśmy ją choćby w
"Millerach"). Tutaj idzie jednak krok dalej, pokazując tę stronę, której nie miała szansy ujawnić w epizodycznych występach. Paraduje w obciachowych rajstopach, pijana kompromituje się przy koleżankach, podejmuje nieporadne próby zainicjowania seksu z mężem. Odwaga aktorki ujawnia się właśnie w gotowości do bycia… zwyczajną.
Rozpięty między skrajnościami humor
Soloway rymuje się z jej próbą przerzucenia pomostu między sprzecznościami, w jakie wpędza kobiety społeczeństwo. Rozdarta między rolami matki i kochanki bohaterka próbuje desperacko znaleźć przestrzeń, w której te dwa wcielenia mogą współistnieć. Wyciągnięcie ręki w stronę McKenny jest z jej strony aktem desperacji. To taka urodzona z seksualnej frustracji fantazja o dzikim dziecku, fascynacja kimś mniej "uspołecznionym", więc – teoretycznie – bardziej wolnym. Mianująca się "pracownicą seksualną" dziewczyna nie daje się jednak zamknąć w szufladce z etykietką "kobieta upadła".
Resztę recenzji Jakuba Popieleckiego przeczytacie TUTAJ.