Przede wszystkim film nie przekonuje. Przemiana głównego bohatera jest takim rozwiązaniem z gatunku deus ex machina. Twórcy wymyślili sobie kanalię, która nagle przeistacza sie w szlachetnego człowieka, tyle że rozegrali to zupełnie nieprzekonująco. Bo ? poza moją własną opinią, że ludzie tak naprawdę się nie zmieniają, a już na pewno nie w wieku 40 lat i to w sprawach tak podstawowych jak wyznawane wartości ? co takiego sprawia, że Wiesler robi ten nagły zwrot? Usłyszany fragment Beethovena (co zresztą zilustrowane jest nachalnym komentarzem Dreymana o tym, że jeśli ktoś słucha takiej muzyki, nie może być złym człowiekiem)? Kryzys związku Dreymana i Christy? Pomijając już fakt, że cała ta historia z seksem w zamian za święty spokój to bardzo banalne i nazbyt proste rozwiązanie fabularne. A i późniejsze sceny, tak szczerej rozmowy z "nieznajomym", rzucającym mądre sentencje i sprawiającym, że Christa nagle zmienia zdanie, jak i powrotu do domu "córy marnotrawnej" to klasyczne zajeżdżające tanim sentymentalizmem zabiegi. I to miałoby zmienić w ciągu kilku dni zatwardziałego łajdaka, obecnego przy brutalnych przesłuchaniach więźniów politycznych (początkowe sceny) w szlachetnego człowieka, narażającego własną karierę w imię obrony inwigilowanych? Nie do uwierzenia. Cały ten film zresztą to parada uproszczeń pod dyktando zamysłu twórców, nie mówiąc już o narzucającej się analogii do sytuacji Winstona i Julii z "Roku 1984" Orwella. Jak dla mnie rozczarowujące, korzystające z płaskich schematów i sentymentalnych chwytów kino.
I jeszcze błąd techniczny: kiedy Dreyman wraz z przyjaciółmi pojawia się na pogrzebie Jerski, wokół żałobników zielenią się soczyście drzewa. Tymczasem spiker w TV w jakiś czas później informuje, że Jerska zabił się... 5 stycznia.