Jak się dowiedziałem, że ma coś wspólnego z "Ucieczką z kina Wolność" to myślałem, że będzie przynajmniej podobnie 'genialny', a to zwykła, błaha komedyjka o miłości.
Motyw wychodzenia i wchodzenia do filmów jest zabiegiem komercyjnym, dlatego nie powinno się na jego podstawie łączyć geniuszu (Ucieczka z kina "Wolność") z przeciętnością (Purpurowa róża z Kairu).
I w ogóle brak w tym filmie tych świetnych tekstów Allena:
- Nie mów źle o masturbacji, to seks z kimś kogo kocham!
- I co z tego, że czas i przestrzeń to to samo? Spytam gościa która godzina, a on mi odpowie pięć mil? Co to jest?
itd.
Bo ten film to nie komedia, niby jest to "lekki" obraz, ale gdy spojrzy się na niego bardziej przenikliwie, to zauważy się dekonstrukcję idealizmu w postaci idealistycznie pojmowanej miłości i świata złudzeń spod znaku "holywood", pięknego, ale fikcyjnego. Zderzenie marzeń z brutalną rzeczywistością wyrażone poprzez bardzo proste, ale jakże oryginalne środki. Fenomenalny film.
E, tam. Prawie każdy poważny Europejski film pokazuje bzdurność amerykańskich komedii romantycznych [choćby Wina Woltera itp.], a ty piszesz tak jakby "Purpurowa róża..." była jedynym takim filmem na świecie... Poza tym Mia Farrow i Jeff Daniels grają tak naiwnie, że tam nie ma dobrych aspektów dekonstrukcji, a jedynie tylko te płytkie i błahe.
Powiem więcej, każdy film, w którym nie ma happy endu obnaża głupotę amerykańskich happy endów!