Ostentacyjnie niskobudżetowy, potwornie nudny, chwilami wchodzący w jakieś pseudomistyczne klimaty, a rozwiązania formalne (streszczanie wydarzeń narracją spoza kadru, pokazywanie, co się w rzeczywistości NIE wydarzyło itp.) są na poziomie prezentacji w szkole średniej.
Niestety, prawda. Myślałam, że to jest coś jak teatr telewizji, choć trochę słabiej zagrany. Jakoś wszyscy byli zbyt przygaszeni. Sam Tesla był w ogóle kimś innym w tym filmie. Mogliby nazwać go jakimś przypadkowym nazwiskiem, np. Johnson, Brown, Smith jakkolwiek i byłby bardziej przekonywujący jako film o wynalazcach, wizjonerach niezrozumianych. Potencjał był, gorzej z realizacją. I ten śpiew na koniec... Mój przyjaciel choć lubi artystyczne film autentycznie posmutniał i nie z powodu piękna tej pieśni.